• Autor:Jan Fiedorczuk

W obliczu apostazji narodowej

Dodano:
Europosłowie wybrani z list Koalicji Europejskiej Źródło: PAP / Radek Pietruszka
Taki Mamy Klimat || Opozycja (nazwana przez Schetynę „totalną”) od dłuższego czasu delegitymizowała polskie władze, budując jednocześnie Polskę zastępczą, Polskę opozycyjną. Teraz jednak politycy PO posunęli się krok dalej. Głosując przeciwko Polsce w Parlamencie Europejskim, przekroczyli cienką czerwoną linię. Stanęli na granicy apostazji narodowej.

Dwa tygodnie temu Parlament Europejski kolejny raz pochylił się nad Polską czyli „chorym człowiekiem Europy”. Europosłowie zaapelowali do Komisji Europejskiej oraz Rady Europejskiej o wykorzystanie dostępnych narzędzi, by wyeliminować ryzyko naruszania „wartości unijnych”. Przypomnieli także o swoim wcześniejszym stanowisku w którym opowiedzieli się za ochroną unijnego budżetu w przypadku „braków w zakresie praworządności” oraz wezwali państwa członkowskie do rozpoczęcia działań mających na celu przyjęcie przepisów wprowadzających uzależnienie dostępu do środków unijnych od przestrzegania praworządności.

Z kolei ledwie wczoraj media obiegła informacja, że Radosław Sikorski zorganizował w Brukseli debatę, gdzie unijni dygnitarze dyskutowali, jak uderzyć w polskie rządy. W trakcie debaty przewodniczy Komisji Wolności Obywatelskich PE Juan Fernando Lopez Aguilar zapytał Sikorskiego i prof. Sadurskiego jak unijny parlament może pomóc opozycji. – Czego jeszcze można od niego (od PE) oczekiwać? Bo my w obecnej sytuacji zrobiliśmy wszystko, co było możliwe – mówił Aguilar. Podkreślmy – unijny polityk, stojący na czele niby niezależnego organu dopytuje się, jak może pomóc jednej partii w Polsce, obalić inną. Czy naprawdę trzeba jeszcze jakichkolwiek dowodów, że ta cała awantura nie ma nic wspólnego z żadnym łamaniem prawa, a tylko i wyłącznie z władzą i poszerzaniem swoich wpływów?

Krytyka rządu czy niszczenie państwa

Oczywiście, żeby było jasne, potępienie takiej postawy, jaką prezentują politycy PO, nie oznacza dezaprobaty dla jakiejkolwiek krytyki rządu. Opozycja od tego istnieje, by wytykać rządzącym błędy, to oczywiste. Czym innym jest jednak racjonalna krytyka konkretnych posunięć, a czym innym walenie we własne państwo dla partyjnych korzyści. Po prostu postępując w ten sposób, opozycja nie atakuje rządów PiS tylko niszczy własne państwo.

Podstawową bolączką naszej polityki pozostaje utożsamienie państwa z aktualnie rządzącym obozem i brak zrozumienia, że Polska poprzedza i przerasta wszelkie partie. Sprowadzając sprawę do podstaw – PiS kiedyś rządzić przestanie, a Polska istnieć będzie dalej. Tak samo istnieć będą skutki tych wszystkich ataków wymierzonych w polskie władze. Opozycja nie rozumie, że waląc w polskie rządy (które chwilowo sprawuje PiS), uderza w polskie władze jako takie. Te, które są teraz i te, które będą po PiS-ie. Skoro Bruksela może sobie na tyle pozwolić wobec rządu, który jest wobec niej oporny, to tym bardziej będzie mogła sobie pofolgować, gdy do władzy powrócą jej pomazańcy.

Gdy państwo polskie staje się przedmiotem służącym do rozgrywania własnej polityki, to jest to godne potępienia bez względu na fakt, z jakiej partii pochodzi dany polityk. Dla przykładu – tę samą miarę należy zastosować choćby dla Patryka Jakiego, który na forum unijnym robił cyrk wokół „taśm Neumanna” wywlekając nasze problemy, by tylko poprawić własne notowania. Z tego samego powodu niemal równo rok temu w tekście „Zatroskany Ryszard i pomocna Bruksela” krytykowałem zachowanie europosła PiS Ryszarda Czarneckiego, który chciał, aby sprawa ataku na Magdalenę Ogórek została przedyskutowana w Parlamencie Europejskim.

Jest jednak różnica między wynoszeniem spraw z własnego podwórka, a po prostu głosowaniem przeciwko swojemu państwu. Bo politycy PO domagając się powiązania funduszy unijnych z „praworządnością”, domagają się po prostu odcięcia Polski od tych pieniędzy (które są po części z polskich podatków!). Nie jest to jakaś zupełna nowość. Przecież już przed wyborami samorządowymi Rafał Trzaskowski mówił o „zamrożeniu” unijnych funduszy dla Polski. Polityk stwierdził, że dzięki jego staraniom zostaną one „odmrożone”, gdy PO wygra wybory. Czyli, głupi Polacy, macie wybrać, kogo chce unijna elita, bo inaczej wam odetniemy kasę. Obecne zachowanie europosłów KO jest właściwie jedynie logiczną konsekwencją tego stanowiska.

Głosując ws. rezolucji potępiającej polskie władze, politycy opozycji jedynie utwierdzają Brukselę, że ma prawo ingerować w wewnętrzne sprawy Polski; oznacza to, że opozycja w Brukseli a nie w Warszawie widzi prawdziwego suwerena. A zatem tożsamość unijna wydaje się u nich wypierać tożsamością polską. Chciałbym wierzyć, że jest to wynikiem głupoty i naiwności, że politycy dali się zmanipulować mediom, ale niestety ich obecne działania wydają się być wierzchołkiem góry lodowej.

Budowanie opozycyjnej Polski

Od momentu utraty władzy w 2015 roku salon III RP sukcesywnie kroczył ścieżka, na której końcu widniała potrzeba delegitymizacji prawa PiS-u do sprawowania rządów. Już przed wyborami media antypisowskie straszyły upadkiem demokracji, a następnie gdy prezydent Duda ułaskawił Mariusza Kamińskiego, krzyczały o gwałceniu praworządności itd. Argumenty jakie następnie padały podczas wojny o Trybunał Konstytucyjny były jedynie twórczym rozwinięciem zarzutów, jakie słyszeliśmy w pierwszych tygodniach po wyborach.

Delegitymizacja pisowskiej władzy była połączona z budową Polski opozycyjnej – państwa w państwie. Warto tu przypomnieć wypowiedź prof. Środy, która domagała się od przeciwników Kaczyńskiego, aby budowali antypisowskie państwo podziemne. „Trzeba organizować podziemie: infrastrukturę, wydawnictwa, uniwersytety (nauczanie początkowe też), trzeba zorganizować system adwokatów, którzy będą bezpłatnie wspierać tych, którzy pójdą siedzieć i system mieszkań dla tych którzy się ukrywają; trzeba nauczyć się z powrotem robić i rozrzucać ulotki” – pisała swego czasu na Facebooku.

To podejście nie jest niczym nowym. Przecież gdy w 2005 roku upadły marzenia o koalicji PO-PiS, a Platforma z głosicieli potrzeby budowy nowej RP przeistoczyła się w najzagorzalszych obrońców status quo, obserwowaliśmy podobną histerię do obecnej.

Przypomnijmy, że to wtedy Donald Tusk groził władzy wypowiedzeniem obywatelskiego posłuszeństwa. To przecież właśnie gdy PiS pierwszy raz wygrał wybory, to Donald Tusk i jego współpracownicy całkowicie drwiąc z interesu państwowego, postanowili zdestabilizować cały kraj, uniemożliwiając normalne prowadzenie polityki i odwołując kolejno wszystkich ministrów bez powoływania nowych. – Rząd Jarosława Kaczyńskiego będzie trwał za wszelką cenę. Nie uda się też skrócić kadencji Sejmu, gdyż nie znajdzie się konstytucyjna większość. Stąd nasz pomysł o odwoływanie każdego z ministrów osobno – mówił szef PO. To wtedy też Platforma Obywatelska chciała powołać… alternatywny parlament na Politechnice Warszawskiej.

To również wtedy autorytety opowiadały zachodnim mediom, jakie to cuda się nie dzieją nad Wisłą, to przecież wtedy redaktor Pacewicz alarmował w „Wyborczej”, że „kryzys polskiej demokracji jest głęboki jak Rów Mariański”. To wtedy jeden z ojców założycieli III RP Bronisław Geremek, o czym dzisiaj już nikt nie chce pamiętać, odmówił poddania się lustracji pomimo tego, że ten obowiązek został potwierdzony wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego. Cóż decyzje TK są święte, ale tylko wtedy, gdy łamie je Kaczyński.

Wielce znaczący jest wywiad, jakiego Lis udzieli 22 września 2007 roku RMF FM, gdzie przekonywał, że Jarosław Kaczyński naciskał na usunięcie go ze stanowiska, „Kto się dzisiaj nie boi rządzących?” – pytał retorycznie. Dziennikarz podkreślał, że stawką wyborów jest wolność słowa i demokracja. „Mam nadzieję, że PiS nie wygra tych wyborów. Bo jeśli PiS wygra te wybory, to nie będziemy ze sobą tak rozmawiać za rok” – dramatycznie podsumował. Zwracam uwagę na tę rozmowę, gdyż zawiera w sobie zalążek całej paranoi, która wybuchnie po 2015 roku. Jest strach, jest złość, jest poczucie zagrożenia. KOD i Obywatele RP, Wyborcza i TVN jedynie rozwiną i zmodernizują tę histerię, która rodziła się właśnie w 2005, 2006 i 2007 roku w głowach takich osób jak Tomasz Lis czy Adam Michnik.

Prawdziwy suweren

Przypominam te zamierzchłe czasy, aby wykazać, że groźba dyktatury, łamanie demokracji i Bóg wie co jeszcze – to wszystko było od lat wykorzystywane przez przedstawicieli antypisu. Obozu, dla którego niechęć do konkretnej partii stała się istotą tożsamości.

Teraz z kolei obserwujemy apogeum tej „Polski opozycyjnej”. Obok opozycyjnej polityki zagranicznej, obok uderzania we własne państwo, dochodzi finalny element w postaci budowy alternatywnego systemu prawnego. Bo oto podstawowe, konstytucyjne organy państwa – Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownicza oraz Sąd Najwyższy – są w jawnym konflikcie, zaprzeczając sobie nawzajem. Bez względu na to, kto ma rację (choć może bliższe prawdzie byłoby sformułowanie – kto bardziej jej nie ma), to sam spór już dawno przestał mieć charakter prawny, przeistaczając się w polityczną wojnę. Podstawowe pytanie zatem brzmi, kto jest ostateczną instancją, kto stanowi prawo i do kogo należy ostatni głos w tej sytuacji – do polskich władz czy unijnych instytucji? Pytanie nie dotyczy tego, który organ się myli, tylko kto jest prawdziwym suwerenem.

I mimo że od lat słyszeliśmy, że w Polsce najważniejsza jest Konstytucja (pisana koniecznie wielką literą) oraz Trybunał Konstytucyjny, to teraz to wszystko poszło w odstawkę – najważniejszy jest jednak Sąd Najwyższy i prof. Gersdorf, a pozostałe organy de facto nie istnieją (ich delegitymizacja odbywa się nawet w formie czysto werbalnej – „neo-KRS”, „sędziowie-dublerzy”, „pani magister Przyłębska” itd.). Ale i to jest złudne, bo SN jest dla opozycji „legalny” tak długo, jak jest antypistowski. Jak skończy się kadencja prof. Gersdorf, to jednocześnie skończy się legalność Sądu.

Dla PO tak naprawdę liczy się to, co zdecyduje Bruksela – prawdziwy suweren opozycji. Rada Europejska, Komisja Europejska, TSUE, Parlament Europejski – nie ma znaczenia, które ciało się wypowiada i czy ma do tego prawo. Chodzi o Brukselę jako pewien symbol. To ona jest najwyższą instancją, ona wskazuje, kto ma rację, a kto jest gwałcicielem prawa i porządku.

Dlatego spór, który obserwujemy nie jest sporem o praworządność, demokrację, o Trybunał Konstytucyjny czy Sąd Najwyższy. Obserwujemy spór o suwerenność Polski. I dlatego też nie ma żadnych słów usprawiedliwienia dla europosłów PO za to, co wyprawiają od kilku lat, by tylko pozbawić PiS władzy, a czego apogeum oglądaliśmy dwa tygodnie temu w Parlamencie Europejskim. „Zdrajco, zdrajco, po trzykroć zdrajco” – słowa pana Zagłoby same cisną się na usta.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...